środa, 21 października 2009

Elfowa czapeczka ;)

Pasiastą czapeczkę i rękawiczki dla córci ukończyłam już kilka dni temu, ale nie miałam czasu ich obfotografować. Właściwie, to na razie mam fotkę samej czapeczki zrobioną przy okazji pierwszej przymiarki. Jeszcze sterczy nieucięta nitka :D Oto czapeczka na modelce:




Wzór czapeczki pochodzi z Ravelry Rękawiczki i szaliczek, który aktualnie mam na warsztacie, pokażę wkrótce. Wolne tempo prac mogę wytłumaczyć tylko tym, że moje maleństwo przechodziło ostatnio zapalenie ucha. O tym, jak absorbujący jest chory bobas wie tylko ten, kto takiego ma ;)

Ostatnio w Lidlu kupiłam białą włóczkę poliakrylową. Nie mam na razie pomysłu co z niej powstanie. Kusi mnie myśl o krótkiej wersji Longorii, ale na moje nereczki byłoby to raczej niewskazane.

czwartek, 8 października 2009

Zakupowy test na wytrzymałość

Z mojej wymarzonej "Longorii" na razie nici, bo trzeba dziecku zrobić czapę, rękawiczki i szalik na jesienno-zimowe chłody. W moim tempie pracy skończę może na przyszły rok :D Chylę głowę przed dziewczynami, które potrafią na co dzień opanować dom, męża, dzieci i ewentualne zwierzaki domowe i jeszcze znaleźć czas na druty. Ja tak nie umiem. Na razie mam gotową jedną rękawiczkę. To był mój debiut na pięciu drutach i o mało co oka sobie nie wybiłam ;)

A teraz z innej "beczki" - wyprawa na zakupy z kilkumiesięcznym dzieckiem do centrum miasta. Te z was, które mają dzieci wiedzą o czym mówię :) Wybrałam się po włóczkę. Podróż w "tamtą" stronę minęła bezproblemowo - maleństwo spało i było z górki. Kiedy dotarłam pod najlepiej wyposażony sklep z włóczkami ... mój 16,5 kilowy szeroki wózek nie zmieścił się w drzwiach, bo stał koło nich regał i nie dało rady otworzyć ich szerzej :( Podobnie jak ja się poczułam musi czuć się dziecko, któremu przez szybę pokazuje się lizaka. Cóż, poszłam do innego sklepu, do którego zresztą też nie bez trudu weszłam, bo tym razem drzwi barykadowały worki z włóczkami. Kupiłam co chciałam i wyruszyłam do domu. Zaczęło padać, więc postanowiłam wrócić autobusem i tu przekonałam się, że "podłość ludzka nie zna granic". Pędziłam z tym wózkiem w kierunku przystanku i darłam się "przepraszam", a ludzie nie wiedzieć czemu wychodzili z założenia, że mnie jest łatwiej robić wokół nich slalom niż im zrobić krok i ustąpić mi odrobinę z drogi. W końcu najechałam jakiegoś elegancika, który zastawiał mi wejście do autobusu. Wybaczcie, ale jeśli ktoś nie reaguje na pięciokrotnie wypowiedziane"przepraszam", to trzeba go jakoś "zdopingować". W autobusie moja Pchełka zaczęła wrzeszczeć, bo głód i katastrofa biologiczna w majtach zaczęły jej przeszkadzać. Ja do niej gadam, ludzie na mnie dziwnie patrzą ... W końcu wysiadamy. Pada, więc zakładam na wózek folię. I tu moje dziecko zaczyna akrobacje ... wystawia nogę przez dziurę w folii, ciągnie tą folię do siebie wpuszczając deszcz do wózka ... Jakoś w końcu dojechałyśmy, a w domu czekał mój głodny i niezadowolony mąż ... To były chyba najgorsze zakupy w moim życiu.